Bardzo Wam Dziękuję za te wspaniałe komentarze ;* Kocham W;as i wiele to dla mnie znaczy *.* Jeżeli na czyimś bloga zaobserwowanym przeze mnie nie komentuje to znaczy, że nie mam czasu. Nauka, dodatkowe zajęcia itd... Zrozumcie /

sobota, 20 grudnia 2014

Rozdział 7 s.3

 



7





     - Poczekaj... wyjeżdżasz za dwa tygodnie? - spytał zaskoczony.
     - Tak, przykro mi, że zepsułam twoje nierealne plany wobec mnie. - uśmiechnęła się sztucznie i odwróciła się na pięcie ruszając w stronę domu. Brunet szybko do niej podbiegł ponownie łapiąc ją za prawy nadgarstek. Spojrzała się w jego stronę zła.
     - Puść mnie! Nie rozumiesz, że nie chcę z tobą być?!
     - Kochasz mnie, ja to wiem... - powiedział zrezygnowany. Przybliżyła się do niego i szepnęła wprost w jego usta, które chciały ją pocałować. Napiął mięśnie, było mało miejsca pomiędzy ich ciałami.
     - No to masz błędne informacje. - wiedziała, że kłamstwo nie pomoże, ale marzyła o tym, by wejść do domu, rzucić się na łóżko i zajadać czekoladowymi lodami, które uwielbiała.
     - Nie, Tini... Znam cię, wiem, kiedy udajesz, kłamiesz, łżesz... - zatkało ją. Nie wiedziała co mu odpowiedzieć. W końcu coś wydukała.
     - Najwyraźniej nie... ? - wtedy usłyszeli dźwięk piosenki Tom'a Odell'a "Another Love". Telefon Blanco. Dziewczyna spuściła głowę wyobrażając sobie osoby, które mogłyby do niego zadzwonić.
     - Odbierz, pewnie to Roxy... - szepnęła pod nosem, kiedy wyciągał swojego smartfon'a z tylnej kieszeni spodni. Jednak usłyszał to. Uśmiechnął się delikatnie widząc zazdrosną Stoessel. Teraz miał pewność, że wciąż coś do niego czuje. Odrzucił połączenie od swojej mamy i zwrócił swój wzrok na blondynkę.
     - Mama też może do mnie dzwonić, skarbie. - uchylił się lekko do jej ucha i dopowiedział. - Ale fajnie, że jesteś zazdrosna.
     - Nie jestem o ciebie zazdrosna, kochanie. - uśmiechnęła się sztucznie i drugi raz udała się w stronę drzwi myśląc nad tym, że chciałaby tak do niego mówić codziennie. "Kochanie".
     - Spakuj się na 13.00, jutro. - zdziwiła się.
     - Ale ja nie ch... - przerwał jej sprzeciw unosząc brwi do góry i uśmiechając się nonszalancko.
     - Spakuj się. Przyjadę po ciebie. - zanim dziewczyna zdążyła cokolwiek powiedzieć, on już siedział w samochodzie za kierownicą. Odpalił auto i odjechał.


     - Cześć, kochana! Jak wiesz, niedługo mam urodziny i pomyślałam sobie, że skoro już tutaj jesteś, a nie w Nowym Jorku, to całą paczką pojechalibyśmy nad morze, tam by była impreza. Tak, jak za dawnych lat, kiedy byliśmy nastolatkami... Ach. Chciałabym wrócić do tamtych czasów. - rozmarzyła się rudowłosa rozmawiając przez komórkę ze swoją przyjaciółką.
     - No nie było wtedy tak kolorowo... ale dawno was nie widziałam. Fajny pomysł. - spojrzała na zegarek w swojej kuchni. 12.45. Jorge kazał jej się spakować na 13.00, ale po co ona miałaby się go słuchać?
     - To przyszykuj się na jutro! Napiszę ci godzinę, okay? A przyszłabyś do mnie? Poznam cię z moim narzeczonym! On jest taki słodki! Ostatnio zaprosił mnie na spacer i wiesz, chodzimy sobie, rozmawiamy, a on nagle powiedział, że chciałby mieć ze mną dzieci!... Jest taki kochany. Nawet nie musiałam zaczynać tematu, on to zrobił. - wiedziała, że się uśmiecha do słuchawki. Sama to robiła.
     - Za chwilkę będę. Max 15 minut. - zaśmiała się. - Do zobaczenia.
     - Paaaa! - rozłączyła się i szybko pobiegła do swojego pokoju w celu przebrania się. Była w pidżamie.

      Będąc w łazience usłyszała dźwięk dzwonka. Jorge.
     - Czyli ten idiota jednak mówił na poważnie. - westchnęła. Założyła ostatnią część garderoby, która jej została - szorty i wyszła z toalety.
      Kiedy w końcu dotarła na dół, otworzyła drzwi. Ujrzała za nimi przystojnego bruneta, który patrzył na nią z uśmiechem.
     - No hej, spakowana? - dziewczyna odeszła od drzwi zostawiając je otwarte na znak, że ma wejść.
     - Nie. Nigdzie z tobą nie pojadę.
     - Ugh... Martina. Proszę. Nawet nie wiesz, gdzie chcę cię zabrać.
     - Między innymi dlatego nie chcę jechać. - było widać, że się waha, ale w końcu uległ.
     - No ... dobrze. Chciałem cię zabrać nad morze. Candelaria robi tam imprezę na swoje 21 urodziny. Wszyscy mieli tam dotrzeć dopiero jutro, ale chciałem spędzić z tobą ten jeden dzień. To jak? Zgadzasz się? - dziewczyna wybuchnęła śmiechem, co bardzo zaskoczyło bruneta. Spojrzał się na nią pytającym wzrokiem.
      - No... jakieś pół godziny temu Cande mnie zaprosiła na jej urodziny. Nad morze. Jutro.
      - Okay... czyli wszystko wiesz. Pojedziesz ze mną? - miał nadzieję, że jednak się zgodzi. Stęskniłam się za nią.
      - A co z tego będę miała? - uniosła wysoko lewą brew.
      - Ugh... nie wierzę, że to mówię ale... pójdę z tobą na zakupy. Może być? - i wtedy wpadła na pomysł. Momentalnie przytaknęła głową i pobiegła do swojego pokoju się szybko spakować.


      Siedzieli w samochodzie. Muzyka cicho leciała z radia. Martina rozmawiała z Candelarią odwołując dzisiejsze spotkanie z nią i jej narzeczonym, który jak się okazało ma na imię Dylan i z opowiadań rudej jest "nieziemsko przystojny".
     - A co u ciebie kochana? Widziałaś się już z Jorge? - Stoessel odwołała spotkanie, ale nie powiedziała z jakiej przyczyny. Chcieli jej zrobić niespodziankę.
    - Tak, tak... - bała się, że chłopak, który znajdował się obok niej usłyszy to, co mówi przyjaciółka. - Dowiedziałam się o nim kilku nowych rzeczy. - on, słysząc, że chodzi o jakiegoś faceta, zaczął się przysłuchiwać rozmowie.
     - No... na przykład, że ma dziewczynę, a w ogóle to fajna jest. Taka rozrywkowa. Ma śliczne włosy! - zdziwiła się. Poznała ją. Mogła się od niej dowiedzieć różnych rzeczy na temat partnerki jego byłego chłopaka.
     - Tak? A opowiesz mi coś więcej o niej?
     - No więc tak... jest ładna, ma śliczne blond włosy, świetnie komponuje, a gada tylko o nim. - zaśmiała się. - Żartuję. Jest na prawdę spoko. A tak w ogóle, to ją poznasz nad morzem. Tylko nic nie mów Jorge, okay? Prosiła by to była niespodzianka. - dziwnie się poczuła i na jej twarzy nieświadome pojawił się grymas.
     - Coś się stało? - zaniepokoił się. Dziewczyna od razu zmieniła wyraz twarzy i zaprzeczyła kręcąc głową. - Przecież widzę. Powiedz.
     - Dobrze Cande. Muszę lecieć. A, i nie mogę jutro z wami pojechać. Nie czekajcie na mnie ani nic, bo wracam do Nowego Jorku. Samolot już startuje, więc muszę się żegnać, Za kilka dni wrócę. Do zobaczenia.
     - Szkoda... no nic, potem pogadamy. Wyjaśnisz mi dlaczego musiałaś wrócić do Nowego Jorku. - było słychać w jej głosie smutek.
     - Jasne. Pa. - rozłączyła się.
     - Co się dzieje? - spytał uważnie patrząc na drogę.
     - Nic. Cande myśli, że wróciłam na chwilę do NY. - oparła głowę o siedzenie z prawej strony, żeby na niego nie patrzeć. Myślała ciągle o Roxy. "Śliczne włosy, ładna, świetna kompozytorka...". Poczuła, że skręcają. Stanęli. Spojrzała się na chłopaka, który specjalnie zjechał na pobocze, żeby wycisnąć z niej tą jedną informacje.
     - Co, się, stało? - pytał robiąc przerwy pomiędzy wyrazami. Przymknęła powieki.
     - Nic. Czy ty tego nie możesz zrozumieć? Jedźmy lepiej.
     - Ale... Tini, błagam. Widzę, że się smucisz. - położył swoją dłoń na jej kolanie, żeby dodać jej otuchy.
     - Po prostu Candelaria wspomniała o Samuelu i mi się zrobiło przykro.
     - Powiedzmy, że ci wierzę.

1 komentarz:

  1. Świetny rozdział
    Zapraszam do mnie: www.vilufranludmistory.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń